PRZYGODY NA BEZLUDNEJ WYSPIE
W ramach kolejnej odsłony
projektu ende neu zapraszamy do Galerii Białej na wystawę Macieja
Sieńczyka, zatytułowaną Przygody na bezludnej wyspie. Jej tytuł został
zaczerpnięty z ostatniego albumu komiksowego tego artysty, z niego też pochodzą
historie zaprezentowane na wystawie. Twórczość Sieńczyka jest zjawiskiem
niezwykle wielowymiarowym, znacznie wykraczającym poza formułę klasycznie
rozumianego komiksu, przez co prowokuje do zmiany sposobu jej prezentacji. Na
wystawie strony albumu przekształcają się w audiowizualną instalację. W ten
sposób książka przybiera monumentalną postać i teraz zamyka czytelnika "we
wnętrzu" przedstawianej historii. Robi to na dwa sposoby: wizualnie –
powiększone strony zostały wkomponowane w ściany galerii, "zapętlając"
opowiadanie (jego koniec sąsiaduje z początkiem) i dźwiękowo – aktorska
interpretacja tekstu w formie słuchowiska (w wykonaniu Jacka Brzezińskiego),
również zapętlona, towarzyszy obrazom w sąsiedniej przestrzeni.
Całe przedsięwzięcie
skupia się jednak wokół kluczowego dla całego albumu wydarzenia czyli
katastrofy okrętu i w ten sposób ukazuje nieco inną, mniej oczywistą, stronę
tego osobliwego wydawnictwa. Przedstawia je, jako powieść przygodową wypełnioną
niezwykle wizyjnymi scenami. Na tym fabularnym szkielecie "pączkują"
inne opowieści. Jedne przywołują wydarzenia spoza wyspy, inne z kolei opisują
dalsze losy rozbitka na nowym, wydawałoby się niezamieszkałym, terytorium.
(Nie)bezpieczne
przygody Macieja Sieńczyka
…powiem Ci w tajemnicy, ta kometa nie daje mi spać! Ja śpię a ona
nadlatuje. No toż diabeł! Mało mi korzonków? Mało żylaków? Mało podatków,
sądów, plajty i urzędów?
Masz - jeszcze kometa. Ko-me-ta!
Michał
Witkowski Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej
Komiks, w którym sen
miesza się z jawą, a historie wyrastają jak grzyby po deszczu, rozpoczyna się
stosownie niejednoznacznie. Mężczyzna, wsparty na dłoni, swoją pozycją
przywołuje figurę melancholii – znaną chociażby z miedziorytu Albrechta Dürera
z 1514 roku (Melancholia I). W jej nowej, kolorowej wersji, pamiątka z
Wieliczki zastępuje alchemiczną bryłę wydobytą z wnętrza ziemi, a termometr z
zegarem z powodzeniem pełni funkcję przyrządu mierniczego ze wspomnianego
przedstawienia. Podobnie, jak w dziele norymberskiego mistrza, tutaj również
pojawia się kometa, która wybucha i zamienia się w czarną gwiazdę. To
kosmiczne wydarzenie pojawia się w śnie narratora. Jednak na ilustracji
występuje jako zjawisko dopełniające obrazu współczesnego blokowiska –
prawdopodobnie miejsca zamieszkania narratora. A zatem jedno drugiego nie
wyklucza. Mało tego, kometa z zaświatów przynosi ze sobą realny przedmiot w
postaci zeszytu zatytułowanego Przygody na bezludnej wyspie. Mężczyzna
znajduje ten tajemniczy pamiętnik na korytarzu prowadzącym do jego mieszkania.
Odręcznie naszkicowana perspektywa jest z pewnością nawiązaniem do tej,
"rozpadającej" się, ze wspomnianego miedziorytu.
Zasada rzeczywistości
pęka. Prawdopodobnie odbywa się to na skutek wybuchu komety. Narrator
rozpoczynając podróż dostaje się w wąską szczelinę – pomiędzy jawę a sen,
ponieważ ontologiczny status miejsc, które przemierza jest trudny do
jednoznacznego określenia. Podróże odbywają się nie tylko w przestrzeni
wypełnionej fantastycznymi scenami. Załamaniu ulega również linearny czas. Mało
tego, pęknięcie dosięgło także innej sfery. Na kolejnej stronie, zdania z
przyniesionego przez kometę zeszytu zostają "przepisane" na
przestrzeń. Widzimy jak jakiś mężczyzna odbywa spacer po "polu
tekstu", idąc pomiędzy literami układającymi się w tytułowe zdanie. Litery
książki "rozstrzelone" są tutaj w przestrzeni, interlinia zyskuje na
znaczeniu i staje się zieloną polaną. Poszczególne znaki są niewiele mniejsze
od człowieka, a wznoszący się teren rozciąga się aż po odległą linię horyzontu.
Ponad nią, w górnej części strony – niczym w powietrzu, lewituje tekst o
charakterystycznym dla tego autora kroju, dopełniając w ten sposób całe
przedstawienie. Tym sposobem, na wstępie komiksu autor definiuje to medium
niejako na nowo. Tak, jakby w swój indywidualny sposób opowiadał o początkach
komiksowej narracji. Tekst definiuje obraz, jest czymś w rodzaju prapoczątku
zebranych w książce przedstawień.
Flux albo pochwała nurtu strumienia
"Charakter"
pisma Sieńczyka nie opuszcza nas aż do końca książki. Tym samym, do końca nie
opuszcza nas również pierwszy narrator, który zagłębiając się w tekst stapia
się z autorem objawionego zeszytu i wspólnie otwierają kolejną fabularną
szkatułkę. Gdyż oto okazuje się, że autor zapisków wyrzucony na brzeg
wyspy, ze swojej kieszeni wydobywa stary modlitewnik wypełniony pokrzepiającymi
opowieściami. Paradoksalnie, to historie odczytane z pamiętnika będą
pierwszymi opowiedzianymi na nowym lądzie. Po nich następują przygody
"przeżyte". Rozbitek spotyka dwóch, podobnie jak on szczęśliwie ocalałych
mężczyzn i od tej pory nie przestają prześcigać się w opowieściach. A więc
unieruchomienie, jakiemu początkowo ulegają obydwaj narratorzy (jeden w fotelu,
a drugi na bezludnej wyspie), wyzwala w nich fantazje. Zbyt łatwo folgują
swojej wyobraźni. Rodzi się w nich duch podróżnika, łowcy przygód.
Obietnica przygody udziela się również czytelnikowi i teraz cała ta załoga
żegluje walcząc o życie w wywołanym przez siebie sztormie. Jednakże przyrządy
nawigacyjne zawodzą i statek dostaje się w nakreślony przez Sieńczyka
"bermudzki trójkąt". Szkatułkowa struktura narracji powoduje, że
ciężko odnaleźć pod stopami rzeczywisty grunt. Wpadamy w strumień opowieści,
jak narrator do oceanicznej toni, po czym porwani jesteśmy przez fale, których
postać przyjmują kolejne opowieści. Historie z kolei, nawarstwiając się gubią
gdzieś swoich autorów i zaczynają funkcjonować jako autonomiczne elementy
fabularnej struktury. Są "oderwane" od ziemi i zawieszone ponad nią
jak kreślone przez Sieńczyka wielkimi literami zdania.
To właśnie jest okazuje
się być właśnie prawdziwym ratunkiem. Tajemnicza wyspa jest największą metaforą
w tej książce metafor. W istocie, mężczyzna wyrzucony na brzeg wciąż pozostaje
w nurcie. Rolę żywiołu przyjmują tutaj strumień kolejnych opowieści, gdzie
próżno szukać "stałego lądu". Brak gruntu jest tutaj zjawiskiem tak
samo niebezpiecznym jak i niosącym wybawienie.
Mężczyzna pozostający w
oswojonej przestrzeni bezpieczeństwa z centralnie ustawionym w niej fotelem lub
wygodną kanapą, reprezentuje kondycję późno-nowoczesnego człowieka, który
zaczyna tęsknić za niebezpiecznym życiem. [por. T. Kozak, Wytępić te
wszystkie bestie?, Warszawa 2010, s. 216]. Rozbitek w tym kontekście
okazuje się być postacią symboliczną, zrodzoną z nostalgii współczesnego człowieka
za przygodą. Nie chodzi tutaj o to, żeby rezygnować z domowego zacisza.
Bynajmniej, za sprawą otwartej książki taka podróż odbywa się w dwóch miejscach
jednocześnie. Przestrzeń na zewnątrz pokoju/szkatułki ożywa egzotycznymi
zapachami właśnie dzięki lust zu fabulieren autora zapisków. Przesycony
płynną rzeczywistością narrator jest widzem, który patrzy jak jego alter ego
zaciąga się na statek, żeby w ten sposób zażyć przynajmniej rok niebezpiecznego
życia – życia w nurcie.
Przyznam się panu, że
nie będę miał spokoju, dopóki nie wyprowadzę mojego statku na Ocean Indyjski – wyznaje bohater J. Conrada, lecz to samo mógłby
powiedzieć nasz bohater [J. Conrad, Smuga cienia, przekł. J.
Korniłowiczowa, Warszawa 1958, s. 57]. Na oceanie dostaje się w strefę opanowaną
przez żywioły. Znaki na niebie zwiastują katastrofę. Woda wzburza się wskutek
wichury albo tektonicznych pęknięć. Symboliczne ciało wypada za burtę i za
wszelką cenę stara się utrzymać na powierzchni, aby w ten sposób ocalić swoje
życie. Ta krańcowa sytuacja, podobnie jak życie na bezludnej wyspie, wymaga od
bohatera jakiegoś działania. Tonący, niczym przysłowiowej brzytwy, chwyta się
kolejnych opowieści. Wyrzucony na brzeg, zamiast szukać pożywienia sięga po
kolejną opowieść, tak jakby bał się przerwania strumienia opowieści, który w
rzeczy samej równałby się śmierci. Snucie historii jest dla niego pewnego
rodzaju koniecznością, mądrością praktyczną. Zdaniem A. Bielik-Robson, jej
istotą nie jest (…) eksploracja postawy, na jakiej wszystko się opiera, lecz
jedynie włączenie się w bieg wszechrzeczy, wejście i pozostanie w rzece bycia,
swobodne oddanie się jej nurtowi. Ponieważ chodzi tutaj o inną wykładnię
pewności, która (...) wynika nie z poczucia pewnego gruntu i dotarcia do
rzeczywistych fundamentów, lecz z ufnego poczucia uczestnictwa, bycia w zgodzie
z naturą wszechrzeczy, bez potrzeby wyłuszczania sobie i innym
<<zasady>>, na jakiej zgodność ta się opiera. [A.
Bielik-Robson, Inna nowoczesność. Pytania o współczesną formułę
duchowości, Kraków 2000, s. 154]. Zanurzony w wodzie, lecz już nie tonący,
uczestnik późnonowoczesnej kultury daje się ponieść przez jeden z oceaniczny
prądów. Od tego momentu jego los, kosztem utraty rzeczywistego fundamentu w
postaci domowego zacisza, włącza się w odwieczny strumień wszechrzeczy.
(…) umiejscowienie
świata w nieczasowej konstrukcji zdaniem
Leszka Kołakowskiego jest jedną z elementarnych potrzeb mitu pojawiającej się w
powierzchniowej warstwie naszej kultury [L. Kołakowski, Obecność mitu,
s. 19, 17]. To właśnie owa potrzeba pojawia się jako antidotum na uniknięcie
zgody na świat przypadkowy, wyczerpujący się każdorazowo w swej nietrwałej
sytuacji, która jest tym, czym jest teraz i do niczego nie odsyła [ibid.,
s. 18]. Zdaniem Kołakowskiego jedną z "wersji" kulturowej potrzeby
mitu jest pragnienie unieruchomienia czasu fizycznego przez nałożenie nań
mitycznej formy czasu, tj. takiej, która pozwala w przepływie rzeczy dopatrywać
się nie przemiany tylko, lecz kumulacji, albo pozwala wierzyć, że to, co
minione, przechowuje się – co do wartości – w tym co trwa; że fakty nie są
faktami tylko, lecz cegiełkami świata wartości, które można ocalić bez względu
na nieodwracalność zdarzeń [ibid.]. W odpowiedzi na te i inne metafizyczne
pytania, Sieńczyk niejako ironicznie wzrusza ramionami, formułując kolejne
historie, na przykład o jakiejś niedołężnej babuni zatrzaśniętej w swoim
mieszkaniu. Jednakże nie sposób jednoznacznie odżegnać się od tego aby w strumieniu
Sieńczyka nie odnaleźć tych właściwych mitycznej strukturze elementów.
Realizm
Marzycielstwo zostaje
jednak poskromione cuglami rzeczywistości. Nastrój powieści podróżniczej jest
kontrowany na zasadzie nieomal absurdu. Niczym lampa Dżina, z trudem
rozszyfrowane kartki modlitewnika uwalniają historię amatorskiej rozgłośni
radiowej założonej przez małe dziewczynki. Takie surrealistyczne zestawienie
samotnej robinsonady z reportażem o życiu osiedla, z powrotem przenosi
czytelnika w dobrze znaną mu miejską tkankę, zilustrowaną pod czarną gwiazdą na
pierwszej, opisywanej wcześniej stronie. Sieńczyk idzie dalej i w następnych
opowieściach z widoczną pasją oddaje się groteskowo wręcz naturalistycznym
opisom.
Bohaterowie są tutaj
rzadko piękni, częściej starzy, schorowani a przeważnie po prostu nijacy.
Konsekwentnie budowany zdeformowany świat wraz z ukazaniem się trzeciego albumu
już nie zaskakuje. Autor, programowo ironicznie, kompromituje swoje postaci, by
po chwili znaleźć dla nich zrozumienie. Brzydota, niedołężność, skłonność do
dziwactw i zboczeń – wszystko to zostaje najpierw delikatnie naszkicowane
długopisem i wypełnione ciepłymi kolorami. Artysta nie naprawia obserwowanego
świata, lecz – mówiąc słowami Bielik-Robson – ufnie w nim partycypuje.
Dwuznaczny fragment tekstu dobrze ilustruje ten dystans: Popatrzyłem na
rojowisko poniżej i uśmiechnąłem się. Słysząc kroki domokrążcy, odgłos klaksonu
i matkę, która głosem pełnym czułości przemawiała do swojego dziecka. Torre
humane rest tus bene tabularum leges. (ZOSTAWMY ICH SAMYCH SOBIE. ONI ŚWIETNE
SIĘ BEZ NAS OBEJDĄ)
Ten drugi, często
utrzymany w złym smaku, biegun Przygód… nie osłabia jednak
przeciwległego. Koncentrując się jedynie na rzeczach łatwo zauważalnych,
zjawiskach takich jak groteska, absurd, surrealizm, często zapominamy, że
komiksy Sieńczyka mają swój rewers. Wstydliwy wręcz cień, który w moim odczuciu
jest właśnie drugim biegunem tego flux, życia pośrodku rzeczy, o którym
za Nietzschem pisze Bielik-Robson. Takie spektrum jest sposobem Sieńczyka na
całościowy opis świata – strumienia, który na jednym brzegu eksponuje
dowcip i pobłażliwość, a na przeciwnym coś w rodzaju metafizyki. Oczywiście,
podobnie jak w prozie Witkowskiego jest ona taka, na jaką ten świat zasługuje. Albo
i psiakrew! To jest metafizyka i innej nie będzie. [M. Witkowski, Fototapeta,
Warszawa 2006, s. 208]. U obydwu autorów jest miejsce i na szyderczo uwypuklony
fizjologiczny detal, jak i na ingerencję innych wymiarów.
Melancholia zjednuje
temperament głównej postaci z widniejącą na niebie czarną gwiazdą. Ścieżki
wyspy okazują się prowadzić do kolejnych historii. Linearny czas fabuły zyskuje
w ten sposób swoje odnogi, pętle i ślepe zaułki. Opowieści piętrzą się, przez
co mapa tego terytorium zakreśla znacznie więcej niż jedynie obszar wyspy.
Napotkany wąwóz przypomina wory pod oczami, spiętrzenie kamieni choć
niewątpliwie jest dziełem przypadku, przypomina twarz znajomego i uwalnia
historię na jego temat. Opowieść jednego mężczyzny wywołuje kolejną i w ten
sposób podróż narratora jest strumieniem niekończącej się opowieści. Wszystko
się tutaj ze wszystkim kojarzy i przechodzi w coś następnego jak kometa w
czarną gwiazdę. Geometria świata przedstawionego umyka trzem wymiarom i
transcenduje gdzieś poza. Kosmiczna eksplozja koreluje z podwodną erupcją
wywołującą Wielką Falę. Najlepiej jednak jest to widoczne w epizodzie snu,
gdzie pewien staruszek bez żadnych ceremonii powiedział, że potrafi
podróżować poprzez świat różnych rozmiarów. I po chwili, ani się nasza
ziemia obejrzała, a już była elektronem śpiącym spokojnie na jego marynarce.
Piotr
Pękala
Maciej Sieńczyk (ur.
1972). Studiował w warszawskiej ASP. Artysta wizualny, ilustrator, twórca
komiksów. Związany z miesięcznikiem Lampa i galerią Raster. Zilustrował m.in.
trzy książki Doroty Masłowskiej oraz wznowienie Lubiewa Michała
Witkowskiego. W 2005 roku opublikował pierwszą własną książkę – komiks Hydriola,
a w 2009 – drugi album Wrzątkun. Obecnie pracuje nad kolejnym, już
czwartym wydawnictwem.
Wystawa czynna do 5.04.2013 / pn. - pt. 11:00 - 17:00 / sob. 12:00 - 16:00
Wystawa czynna do 5.04.2013 / pn. - pt. 11:00 - 17:00 / sob. 12:00 - 16:00
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPo falstarcie: obrazki nawet ładne, nasuwa się jednakowoż pytanie czemu wynikł z nich aż tak obezwładniająco ciężki temat?
UsuńPrzy okazji - umieram z ciekawości jak świetny skądinąd Kolega wytłumaczy się z postępującego w ciągu logicznym "alchemicznego zapętlenia" dyskursu dla wielce wtajemniczonych (inaczej)?
Dwa pytania techniczne z ciekawości:
OdpowiedzUsuń1. Dlaczego nie zagospodarowałeś "dziury" nad drzwiami?
2. Czy czytałeś może "Wyjście z getta" Frąckiewicza (który przepytywał tam między innymi Sieńczyka)?
Wystawa bardzo mi się podoba.