środa, 15 lutego 2012

ludomir franczak - spektakl / 20(poniedziałek).02.2012 / godz. 18:00 / galeria biała


ERFT


Kolejnym spotkaniem w ramach cyklu Pasaże Sztuki Najnowszej projektu ende neu będzie prezentacja Ludomira Franczaka, zatytułowana ERFT. Ten multimedialny spektakl równolegle ukazał się również w postaci książki artystycznej. Prezentowany był także w formie wystawy w Galerii Fotografii Muzeum w Gdańsku. Bezpośrednim bodźcem powstania tej realizacji była próba rozwikłania sekretu rodzinnego artysty. Dla potrzeb projektu wcielił się on w rolę Detektywa, który udaje się w podróż do miejsca z którego prawdopodobnie pochodził jego przodek – tytułowy Erft. Wycieczka ta, okazuje się być jednak próbą zrekonstruowania przeszłości. Szperając w archiwach i przeprowadzając wywiady Franczak stara się naszkicować kształt swoich „korzeni”. W efekcie powstaje artystyczna narracja, która uwalniając się od subiektywnej relacji, staje się uniwersalną opowieścią na temat trwałości więzów ludzkiej krwi.

Występują: Emil Franczak, Ludomir Franczak.
Muzyka – Marcin Dymiter (emiter)
Spektakl ERFT został jednym z trójki laureatów SPOTKAŃ 2011 organizowanych przez Fundację Łódzkich Spotkań Teatralnych


ERFT albo KREW

Dawniej dużo podróżowałem, ale w jakiejś chwili pojąłem, że niezależnie od tego, dokąd się wybiorę, w istocie przemieszczam się tylko w obrębie jednej przestrzeni, a ta przestrzeń – to ja sam.
Wiktor Pielewin Mały palec Buddy

Spektakl Franczaka osnuty jest wokół kolei ludzkiego życia. Dlatego też proponuję aby na nie spojrzeć właśnie z tej perspektywy. Życie pojawia się tutaj w przezroczystym kostiumie spektaklu. Dzięki temu patrzymy na krążącą w żyłach krew, której tętno za sprawą „sztuki” (za pośrednictwem „teatralnego” przedstawienia) staje się widoczne, a nie tylko wyczuwalne. Oko artysty jest w tym wypadku ważniejsze od jego dłoni mierzącej puls życia. Spojrzenie okazuje się bardziej przenikliwe niż dotyk.

Podróż Ludomira do źródeł kończy się niepowodzeniem. Detektyw, w jakiego się wciela się artysta, wpada co prawda na ślad domniemanego przodka, ale nigdy nie udaje mu się w rzeczywistości spotkać Erfta. Można więc uznać, że cała wyprawa kończy się fiaskiem. A jednak porażki tej nie wieńczy kapitulacja, ponieważ dokładnie tam, gdzie następuje kres prywatnego śledztwa Franczaka, rozpoczyna się jego publiczna (artystyczna) misja. W tym miejscu artysta wykonuje zwrot w stronę publiczności. Kieruje nim paląca potrzeba opowiedzenia o tym, czego szukał wracając w rodzinne strony. Jednocześnie kieruje nim potrzeba introspekcji. Dlatego Franczak, zamiast wsłuchiwać się w szepty widmowego Erfta, skupia wzrok na samym sobie. Tym sposobem frustrująca prawda o niemożności dotarcia do własnych korzeni, tzn. do początku, bynajmniej nie kończy jego poszukiwań, ale uświadamia mu nieskończoność samego procesu poszukiwania. Uświadomiony w ten sposób artysta-Detektyw zyskuje dystans do swojej misji. Nie dociera wprawdzie do jasnej, niepodważalnej prawdy o swoich początkach, za to udaje mu się dotrzeć w pobliże źródeł, w okolice własnego dzieciństwa. Tam odzyskuje coś z utraconej beztroski. Dzięki temu odwieczna, niemal mityczna powaga jego śledztwa zostanie rozświetlona przez dziecięcą igraszkę. Ducha tej igraszki uosabia sześcioletni syn artysty. Franczak zaprasza go do swojego spektaklu i razem z nim odgrywa przedstawienie, które mogłoby nosić tytuł: „Jak próbowałem odnaleźć naszego przodka”.

Powód, dla którego w spektaklu występuje syn artysty, wynika z samej istoty jego poszukiwań. Tropiony dziadek Erft okazuje się bowiem przodkiem wewnętrznym. Ta figura od samego początku była – i wciąż jest – tożsama z tropiącym ją Detektywem. Ludomir Franczak, przebiegając granice państw w poszukiwaniu swego antenata, goni za samym sobą; ściga własną jaźń. W rezultacie, samotność, jaką czuje przy końcu tej podróży, zamienia się we własne przeciwieństwo – w spotkanie ze swoim Ja. Ta jaźń, pozostająca od czasów dzieciństwa w stanie osobliwego rozdwojenia, odnalazła samą siebie na jednej z węgierskich ulic. Patrzysz, a to wcale nie on, tylko ty jesteś - pisze cytowany we wstępie Wiktor Pielewin.

Można zatem powiedzieć, że Dziadek i Detektyw zostali powołani do życia tak, jak bohaterowie powieści: w celu rozpisania na role wewnętrznego dramatu autora. Erft okazał się kimś w rodzaju hitchcockowskiego McGuffina – nierozwikłaną zagadką, dzięki której dramat nabiera tempa. Mimo, iż tajemnica nie zostanie wyjaśniona, to właśnie dzięki niej bohater może w ogóle rozpocząć śledztwo. Co ważne, wraz z rozwojem fabuły, z pogłębiającym się zaawansowaniem podróży w głąb siebie, sama podróż, samo kumulowanie doświadczeń, staje się celem nadrzędnym. Wobec takiego celu wyjaśnianie tajemnic, dostarczanie odpowiedzi, staje się mniej ważne od samego procesu zapytywania, który twórczo pobudza ciągłe metamorfozy tożsamości bohatera-autora. W tej sytuacji kwestia jednoznacznego definiowania tożsamości schodzi na dalszy plan. Dlatego w filmie Franczaka miejsce widmowego Dziadka zajmuje na pewien czas kobieta nazywana Babcią. Kobieta okazuje się być postacią równie widmową jak Dziadek, tajemniczy węgierski lekarz. Franczak, odsłaniając splątaną strukturę swoich korzeni, z dziecięcą dezynwolturą krzyżuje tropy i mnoży ciągi urwanych wątków. Potem uzupełnia je wyimaginowanymi dalszymi ciągami. Prezentowana przez artystę (auto)biograficzna opowieść jedynie z pozoru odzwierciedla prawdziwą historię rodzinnych losów rozgrywających się w pochłoniętej wojną Europie. Szczeliny faktograficznej struktury artysta uzupełnia quasi-bajkowymi sekwencjami. W efekcie tych zabiegów powstaje heterogeniczna opowieść, w której mieszają się nie tylko ludzkie losy, lecz także poetyki oraz materiały filmowe. Prawdziwe perypetie sąsiadują tu z przygodami wymyślonymi przez artystę. Reportaż przeradza się w baśń, a fotograficzne archiwalia przenikają się ze scenami aranżowanymi w atelier Franczaka. Jest to działanie nieprzypadkowe. Dzięki niemu Franczak próbuje odzwierciedlić strukturę środkowoeuropejskiej tożsamości – jej specyficzny krwiobieg.


SZTUKA czyli ŻYCIE?

Mnogość estetyk i środków artystycznego wyrazu, z którymi konfrontuje nas artysta w ramach projektu „ERFT”, to świadectwo próby rekonstrukcji czegoś, co nie może i nie powinno być zrekonstruowane w jednolity i jednoznaczny sposób. Narracja skomponowana z faktograficznych, często nie przystających do siebie fragmentów, tworzy w tym przypadku indywidualną artystyczną wypowiedź, stanowiącą metaforę kulturowej wieloznaczności.

Śledztwo; podróżowanie odbywające się (tak, jak w książce Pielewina) w obrębie własnej jaźni, odbyło się i zostało odwzorowanie w horyzoncie fantasmagoryczno-poetyckim. Końcowym efektem dochodzenia do wielowymiarowego obrazu własnej tożsamości nie może być więc bezosobowy policyjny raport. Bohater Franczaka wymyka się (na szczęście?) z sieci obiektywnego (tzn. uprzedmiotawiającego) dyskursu. Wewnętrzny Detektyw nie ponosi jednak porażki. Jest w bowiem na tyle skuteczny, że w wyimaginowanych Węgrzech, w gąszczu losów, perypetii i tożsamości, odnajduje ziarno dziecięcego niepokoju i dziecięcej radości. Kto wie, może ta radość wykiełkuje też w duszach widzów? W sprzyjających okolicznościach mogliby oni delektować się spektaklem odzwierciedlającym dynamikę życia, radośnie musującego w żyłach Europy Środkowej

Specyfika tego spektaklu nadaje występującym w nim bohaterom specyficzną cechę. Wszyscy oni – tak długo, jak trwa widowisko – wydają się „przezroczyści”. Dzięki temu widzimy krążący w nich wspólny krwiobieg (dziecko bawiące się jeżdżącą w kółko kolejką to jedna z kluczowych obrazów w spektaklu Franczaka).

Dopóki życie trwa, dopóty krew (radość, niepokój, nadzieja itd.) krąży nam w żyłach. Autor filmu mógłby (powinien) jednak zadać pytanie: co w takim razie pozostanie po mnie?

Odsuwając na bok wszystkie dostępne soteriologiczne wizje, mógłby po prostu uznać za prawdę, że jego krew krążyć będzie we krwi jego dziecka, a on sam żyć będzie jedynie w pamięci swoich dzieci – jako Erft. I pewnego dnia jego wnuk wyruszy w podróż i zacznie go szukać, podobnie jak on zaczął niegdyś szukać swojego Dziadka.

Czym byłaby relacja z takiej podróży? Cóż… Mogłaby przybrać formę przypowieści w stylu Solaris. U Lema pewien astronauta spotyka na obcej planecie swą zmarłą żonę. A raczej nie tyle ją, co jej żywy obraz wydobyty z jego duszy i zmaterializowany w zagadkowym celu przez tajemnicze siły. W tej paraboli przyszłość ocala (może nawet na nowo rodzi) przeszłość, która nie chce być zapomniana. Czy obietnica takiego ocalenia kryje się w oczach dziecka patrzącego na nas z plakatu anonsującego spektakl zatytułowany „ERFT”?

Piotr Pękala