wtorek, 5 marca 2013

maciej sieńczyk - otwarcie wystawy 15.03.2013 / godz. 18 / galeria biała


PRZYGODY NA BEZLUDNEJ WYSPIE

W ramach kolejnej odsłony projektu ende neu zapraszamy do Galerii Białej na wystawę Macieja Sieńczyka, zatytułowaną Przygody na bezludnej wyspie. Jej tytuł został zaczerpnięty z ostatniego albumu komiksowego tego artysty, z niego też pochodzą historie zaprezentowane na wystawie. Twórczość Sieńczyka jest zjawiskiem niezwykle wielowymiarowym, znacznie wykraczającym poza formułę klasycznie rozumianego komiksu, przez co prowokuje do zmiany sposobu jej prezentacji. Na wystawie strony albumu przekształcają się w audiowizualną instalację. W ten sposób książka przybiera monumentalną postać i teraz zamyka czytelnika "we wnętrzu" przedstawianej historii. Robi to na dwa sposoby: wizualnie – powiększone strony zostały wkomponowane w ściany galerii, "zapętlając" opowiadanie (jego koniec sąsiaduje z początkiem) i dźwiękowo – aktorska interpretacja tekstu w formie słuchowiska (w wykonaniu Jacka Brzezińskiego), również zapętlona, towarzyszy obrazom w sąsiedniej przestrzeni.


Całe przedsięwzięcie skupia się jednak wokół kluczowego dla całego albumu wydarzenia czyli katastrofy okrętu i w ten sposób ukazuje nieco inną, mniej oczywistą, stronę tego osobliwego wydawnictwa. Przedstawia je, jako powieść przygodową wypełnioną niezwykle wizyjnymi scenami. Na tym fabularnym szkielecie "pączkują" inne opowieści. Jedne przywołują wydarzenia spoza wyspy, inne z kolei opisują dalsze losy rozbitka na nowym, wydawałoby się niezamieszkałym, terytorium.


(Nie)bezpieczne przygody Macieja Sieńczyka

…powiem Ci w tajemnicy, ta kometa nie daje mi spać! Ja śpię a ona nadlatuje. No toż diabeł! Mało mi korzonków? Mało żylaków? Mało podatków, sądów, plajty i urzędów?
 Masz - jeszcze kometa. Ko-me-ta!
Michał Witkowski Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej

Komiks, w którym sen miesza się z jawą, a historie wyrastają jak grzyby po deszczu, rozpoczyna się stosownie niejednoznacznie. Mężczyzna, wsparty na dłoni, swoją pozycją przywołuje figurę melancholii – znaną chociażby z miedziorytu Albrechta Dürera z 1514 roku (Melancholia I). W jej nowej, kolorowej wersji, pamiątka z Wieliczki zastępuje alchemiczną bryłę wydobytą z wnętrza ziemi, a termometr z zegarem z powodzeniem pełni funkcję przyrządu mierniczego ze wspomnianego przedstawienia. Podobnie, jak w dziele norymberskiego mistrza, tutaj również pojawia się kometa, która wybucha i zamienia się w czarną gwiazdę. To kosmiczne wydarzenie pojawia się w śnie narratora. Jednak na ilustracji występuje jako zjawisko dopełniające obrazu współczesnego blokowiska – prawdopodobnie miejsca zamieszkania narratora. A zatem jedno drugiego nie wyklucza. Mało tego, kometa z zaświatów przynosi ze sobą realny przedmiot w postaci zeszytu zatytułowanego Przygody na bezludnej wyspie. Mężczyzna znajduje ten tajemniczy pamiętnik na korytarzu prowadzącym do jego mieszkania. Odręcznie naszkicowana perspektywa jest z pewnością nawiązaniem do tej, "rozpadającej" się, ze wspomnianego miedziorytu.

Zasada rzeczywistości pęka. Prawdopodobnie odbywa się to na skutek wybuchu komety. Narrator rozpoczynając podróż dostaje się w wąską szczelinę – pomiędzy jawę a sen, ponieważ ontologiczny status miejsc, które przemierza jest trudny do jednoznacznego określenia. Podróże odbywają się nie tylko w przestrzeni wypełnionej fantastycznymi scenami. Załamaniu ulega również linearny czas. Mało tego, pęknięcie dosięgło także innej sfery. Na kolejnej stronie, zdania z przyniesionego przez kometę zeszytu zostają "przepisane" na przestrzeń. Widzimy jak jakiś mężczyzna odbywa spacer po "polu tekstu", idąc pomiędzy literami układającymi się w tytułowe zdanie. Litery książki "rozstrzelone" są tutaj w przestrzeni, interlinia zyskuje na znaczeniu i staje się zieloną polaną. Poszczególne znaki są niewiele mniejsze od człowieka, a wznoszący się teren rozciąga się aż po odległą linię horyzontu. Ponad nią, w górnej części strony – niczym w powietrzu, lewituje tekst o charakterystycznym dla tego autora kroju, dopełniając w ten sposób całe przedstawienie. Tym sposobem, na wstępie komiksu autor definiuje to medium niejako na nowo. Tak, jakby w swój indywidualny sposób opowiadał o początkach komiksowej narracji. Tekst definiuje obraz, jest czymś w rodzaju prapoczątku zebranych w książce przedstawień.

Flux albo pochwała nurtu strumienia

"Charakter" pisma Sieńczyka nie opuszcza nas aż do końca książki. Tym samym, do końca nie opuszcza nas również pierwszy narrator, który zagłębiając się w tekst stapia się z autorem objawionego zeszytu i wspólnie otwierają kolejną fabularną szkatułkę. Gdyż oto okazuje się, że autor zapisków wyrzucony na brzeg wyspy, ze swojej kieszeni wydobywa stary modlitewnik wypełniony pokrzepiającymi opowieściami. Paradoksalnie, to historie odczytane z pamiętnika będą pierwszymi opowiedzianymi na nowym lądzie. Po nich następują przygody "przeżyte". Rozbitek spotyka dwóch, podobnie jak on szczęśliwie ocalałych mężczyzn i od tej pory nie przestają prześcigać się w opowieściach. A więc unieruchomienie, jakiemu początkowo ulegają obydwaj narratorzy (jeden w fotelu, a drugi na bezludnej wyspie), wyzwala w nich fantazje. Zbyt łatwo folgują swojej wyobraźni. Rodzi się w nich duch podróżnika, łowcy przygód. Obietnica przygody udziela się również czytelnikowi i teraz cała ta załoga żegluje walcząc o życie w wywołanym przez siebie sztormie. Jednakże przyrządy nawigacyjne zawodzą i statek dostaje się w nakreślony przez Sieńczyka "bermudzki trójkąt". Szkatułkowa struktura narracji powoduje, że ciężko odnaleźć pod stopami rzeczywisty grunt. Wpadamy w strumień opowieści, jak narrator do oceanicznej toni, po czym porwani jesteśmy przez fale, których postać przyjmują kolejne opowieści. Historie z kolei, nawarstwiając się gubią gdzieś swoich autorów i zaczynają funkcjonować jako autonomiczne elementy fabularnej struktury. Są "oderwane" od ziemi i zawieszone ponad nią jak kreślone przez Sieńczyka wielkimi literami zdania.

To właśnie jest okazuje się być właśnie prawdziwym ratunkiem. Tajemnicza wyspa jest największą metaforą w tej książce metafor. W istocie, mężczyzna wyrzucony na brzeg wciąż pozostaje w nurcie. Rolę żywiołu przyjmują tutaj strumień kolejnych opowieści, gdzie próżno szukać "stałego lądu". Brak gruntu jest tutaj zjawiskiem tak samo niebezpiecznym jak i niosącym wybawienie.

Mężczyzna pozostający w oswojonej przestrzeni bezpieczeństwa z centralnie ustawionym w niej fotelem lub wygodną kanapą, reprezentuje kondycję późno-nowoczesnego człowieka, który zaczyna tęsknić za niebezpiecznym życiem. [por. T. Kozak, Wytępić te wszystkie bestie?, Warszawa 2010, s. 216]. Rozbitek w tym kontekście okazuje się być postacią symboliczną, zrodzoną z nostalgii współczesnego człowieka za przygodą. Nie chodzi tutaj o to, żeby rezygnować z domowego zacisza. Bynajmniej, za sprawą otwartej książki taka podróż odbywa się w dwóch miejscach jednocześnie. Przestrzeń na zewnątrz pokoju/szkatułki ożywa egzotycznymi zapachami właśnie dzięki lust zu fabulieren autora zapisków. Przesycony płynną rzeczywistością narrator jest widzem, który patrzy jak jego alter ego zaciąga się na statek, żeby w ten sposób zażyć przynajmniej rok niebezpiecznego życia – życia w nurcie.

Przyznam się panu, że nie będę miał spokoju, dopóki nie wyprowadzę mojego statku na Ocean Indyjski – wyznaje bohater J. Conrada, lecz to samo mógłby powiedzieć nasz bohater [J. Conrad, Smuga cienia, przekł. J. Korniłowiczowa, Warszawa 1958, s. 57]. Na oceanie dostaje się w strefę opanowaną przez żywioły. Znaki na niebie zwiastują katastrofę. Woda wzburza się wskutek wichury albo tektonicznych pęknięć. Symboliczne ciało wypada za burtę i za wszelką cenę stara się utrzymać na powierzchni, aby w ten sposób ocalić swoje życie. Ta krańcowa sytuacja, podobnie jak życie na bezludnej wyspie, wymaga od bohatera jakiegoś działania. Tonący, niczym przysłowiowej brzytwy, chwyta się kolejnych opowieści. Wyrzucony na brzeg, zamiast szukać pożywienia sięga po kolejną opowieść, tak jakby bał się przerwania strumienia opowieści, który w rzeczy samej równałby się śmierci. Snucie historii jest dla niego pewnego rodzaju koniecznością, mądrością praktyczną. Zdaniem A. Bielik-Robson, jej istotą nie jest (…) eksploracja postawy, na jakiej wszystko się opiera, lecz jedynie włączenie się w bieg wszechrzeczy, wejście i pozostanie w rzece bycia, swobodne oddanie się jej nurtowi. Ponieważ chodzi tutaj o inną wykładnię pewności, która (...) wynika nie z poczucia pewnego gruntu i dotarcia do rzeczywistych fundamentów, lecz z ufnego poczucia uczestnictwa, bycia w zgodzie z naturą wszechrzeczy, bez potrzeby wyłuszczania sobie i innym <<zasady>>, na jakiej zgodność ta się opiera. [A. Bielik-Robson, Inna nowoczesność. Pytania o współczesną formułę duchowości, Kraków 2000, s. 154]. Zanurzony w wodzie, lecz już nie tonący, uczestnik późnonowoczesnej kultury daje się ponieść przez jeden z oceaniczny prądów. Od tego momentu jego los, kosztem utraty rzeczywistego fundamentu w postaci domowego zacisza, włącza się w odwieczny strumień wszechrzeczy.

(…) umiejscowienie świata w nieczasowej konstrukcji zdaniem Leszka Kołakowskiego jest jedną z elementarnych potrzeb mitu pojawiającej się w powierzchniowej warstwie naszej kultury [L. Kołakowski, Obecność mitu, s. 19, 17]. To właśnie owa potrzeba pojawia się jako antidotum na uniknięcie zgody na świat przypadkowy, wyczerpujący się każdorazowo w swej nietrwałej sytuacji, która jest tym, czym jest teraz i do niczego nie odsyła [ibid., s. 18]. Zdaniem Kołakowskiego jedną z "wersji" kulturowej potrzeby mitu jest pragnienie unieruchomienia czasu fizycznego przez nałożenie nań mitycznej formy czasu, tj. takiej, która pozwala w przepływie rzeczy dopatrywać się nie przemiany tylko, lecz kumulacji, albo pozwala wierzyć, że to, co minione, przechowuje się – co do wartości – w tym co trwa; że fakty nie są faktami tylko, lecz cegiełkami świata wartości, które można ocalić bez względu na nieodwracalność zdarzeń [ibid.]. W odpowiedzi na te i inne metafizyczne pytania, Sieńczyk niejako ironicznie wzrusza ramionami, formułując kolejne historie, na przykład o jakiejś niedołężnej babuni zatrzaśniętej w swoim mieszkaniu. Jednakże nie sposób jednoznacznie odżegnać się od tego aby w strumieniu Sieńczyka nie odnaleźć tych właściwych mitycznej strukturze elementów.

Realizm

Marzycielstwo zostaje jednak poskromione cuglami rzeczywistości. Nastrój powieści podróżniczej jest kontrowany na zasadzie nieomal absurdu. Niczym lampa Dżina, z trudem rozszyfrowane kartki modlitewnika uwalniają historię amatorskiej rozgłośni radiowej założonej przez małe dziewczynki. Takie surrealistyczne zestawienie samotnej robinsonady z reportażem o życiu osiedla, z powrotem przenosi czytelnika w dobrze znaną mu miejską tkankę, zilustrowaną pod czarną gwiazdą na pierwszej, opisywanej wcześniej stronie. Sieńczyk idzie dalej i w następnych opowieściach z widoczną pasją oddaje się groteskowo wręcz naturalistycznym opisom.

Bohaterowie są tutaj rzadko piękni, częściej starzy, schorowani a przeważnie po prostu nijacy. Konsekwentnie budowany zdeformowany świat wraz z ukazaniem się trzeciego albumu już nie zaskakuje. Autor, programowo ironicznie, kompromituje swoje postaci, by po chwili znaleźć dla nich zrozumienie. Brzydota, niedołężność, skłonność do dziwactw i zboczeń – wszystko to zostaje najpierw delikatnie naszkicowane długopisem i wypełnione ciepłymi kolorami. Artysta nie naprawia obserwowanego świata, lecz – mówiąc słowami Bielik-Robson – ufnie w nim partycypuje. Dwuznaczny fragment tekstu dobrze ilustruje ten dystans: Popatrzyłem na rojowisko poniżej i uśmiechnąłem się. Słysząc kroki domokrążcy, odgłos klaksonu i matkę, która głosem pełnym czułości przemawiała do swojego dziecka. Torre humane rest tus bene tabularum leges. (ZOSTAWMY ICH SAMYCH SOBIE. ONI ŚWIETNE SIĘ BEZ NAS OBEJDĄ)

Ten drugi, często utrzymany w złym smaku, biegun Przygód… nie osłabia jednak przeciwległego. Koncentrując się jedynie na rzeczach łatwo zauważalnych, zjawiskach takich jak groteska, absurd, surrealizm, często zapominamy, że komiksy Sieńczyka mają swój rewers. Wstydliwy wręcz cień, który w moim odczuciu jest właśnie drugim biegunem tego flux, życia pośrodku rzeczy, o którym za Nietzschem pisze Bielik-Robson. Takie spektrum jest sposobem Sieńczyka na całościowy opis świata – strumienia, który na jednym brzegu eksponuje dowcip i pobłażliwość, a na przeciwnym coś w rodzaju metafizyki. Oczywiście, podobnie jak w prozie Witkowskiego jest ona taka, na jaką ten świat zasługuje. Albo i psiakrew! To jest metafizyka i innej nie będzie. [M. Witkowski, Fototapeta, Warszawa 2006, s. 208]. U obydwu autorów jest miejsce i na szyderczo uwypuklony fizjologiczny detal, jak i na ingerencję innych wymiarów.

Melancholia zjednuje temperament głównej postaci z widniejącą na niebie czarną gwiazdą. Ścieżki wyspy okazują się prowadzić do kolejnych historii. Linearny czas fabuły zyskuje w ten sposób swoje odnogi, pętle i ślepe zaułki. Opowieści piętrzą się, przez co mapa tego terytorium zakreśla znacznie więcej niż jedynie obszar wyspy. Napotkany wąwóz przypomina wory pod oczami, spiętrzenie kamieni choć niewątpliwie jest dziełem przypadku, przypomina twarz znajomego i uwalnia historię na jego temat. Opowieść jednego mężczyzny wywołuje kolejną i w ten sposób podróż narratora jest strumieniem niekończącej się opowieści. Wszystko się tutaj ze wszystkim kojarzy i przechodzi w coś następnego jak kometa w czarną gwiazdę. Geometria świata przedstawionego umyka trzem wymiarom i transcenduje gdzieś poza. Kosmiczna eksplozja koreluje z podwodną erupcją wywołującą Wielką Falę. Najlepiej jednak jest to widoczne w epizodzie snu, gdzie pewien staruszek bez żadnych ceremonii powiedział, że potrafi podróżować poprzez świat różnych rozmiarów. I po chwili, ani się nasza ziemia obejrzała, a już była elektronem śpiącym spokojnie na jego marynarce.

Piotr Pękala

Maciej Sieńczyk (ur. 1972). Studiował w warszawskiej ASP. Artysta wizualny, ilustrator, twórca komiksów. Związany z miesięcznikiem Lampa i galerią Raster. Zilustrował m.in. trzy książki Doroty Masłowskiej oraz wznowienie Lubiewa Michała Witkowskiego. W 2005 roku opublikował pierwszą własną książkę – komiks Hydriola, a w 2009 – drugi album Wrzątkun. Obecnie pracuje nad kolejnym, już czwartym wydawnictwem.

Wystawa czynna do 5.04.2013 / pn. - pt. 11:00 - 17:00 / sob. 12:00 - 16:00

3 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po falstarcie: obrazki nawet ładne, nasuwa się jednakowoż pytanie czemu wynikł z nich aż tak obezwładniająco ciężki temat?
      Przy okazji - umieram z ciekawości jak świetny skądinąd Kolega wytłumaczy się z postępującego w ciągu logicznym "alchemicznego zapętlenia" dyskursu dla wielce wtajemniczonych (inaczej)?


      Usuń
  2. Dwa pytania techniczne z ciekawości:
    1. Dlaczego nie zagospodarowałeś "dziury" nad drzwiami?
    2. Czy czytałeś może "Wyjście z getta" Frąckiewicza (który przepytywał tam między innymi Sieńczyka)?

    Wystawa bardzo mi się podoba.

    OdpowiedzUsuń